KSIĄŻKA
Prawda i Prawo - M. Burczycka-Woźniak [KSIĄŻKA]

Artykuł niedostępny

Powiadom gdy będzie dostępny

Kategoria Pozostałe
Autor M. Burczyńska-Woźniak
Ilość stron 128
Okładka miękka
Opis
  • Kod wew.: 136355
  • Autor: M. BURCZYŃSKA-WOŹNIAK
  • Miejsce i rok wydania: 2011
  • Ilość stron: 128
  • Oprawa: miękka
  • Wymiary: 125x195
  • ISBN: 978-83-926901-0-8
  • Kod EAN: 9788392690108

`Pewnie żaden czytelnik nie przejdzie obok tej lektury obojętnie. Przykuwa uwagę już od pierwszego zdania, a zdanie to brzmi następująco: Miałam zobaczyć mojego syna leżącego w grobie od 12 miesięcy. I dalej toczy się wstrząsająca opowieść matki, która od sześciu lat próbuje poznać prawdę o śmierci swojego syna. W 2002 roku odbywał on, jako absolwent Akademii Morskiej w Gdyni, w stopniu II oficera, praktykę zawodową na morzu (w rejonie Karaibów) skąd wrócił w stalowej trumnie. Tak zaświadczały dokumenty. Natomiast w trakcie ekshumacji prokuratorskiej, która odbyła się w rok po pogrzebie, wydobyto z grobu trumnę... zwyczajną, drewnianą, pozbawioną pieczęci konsularnych, na pewno nie tę, w której ciało zostało wysłane z Trynidadu. Gdzie podziała się trumna właściwa? I co działo się z dramatyczną wysyłką wcześniej, zanim została zatrzymana w drodze do Polski na tranzytowym lotnisku w Londynie, bo stwierdzono rażące rozbieżności wagi trumny wysłanej i tej, którą rutynowo kontrolowały służby celne w porcie lotniczym London Heathrow? Czy został w niej przemycony jakiś nielegalny ładunek, ważący ponad 150 kg? Kto i gdzie go włożył, i kto i gdzie go rozładował? Wreszcie - kto powinien to wszystko wyjaśnić? Pytania wciąż się mnożą! Ale te najbardziej dramatyczne dotyczą tragedii, jaka rozegrała się na statku Tsuru - masowcu armatora cypryjskiego z polską załogą, który transportował skrajnie niebezpieczny ładunek: przetworzoną rudę żelaza DRI. Ruda ta wymaga specjalnych środków ostrożności, m.in. ochrony przed kontaktem z wodą, osłony ładowni tunelami z wypartym tlenem i maksymalnego przestrzegania zasad bezpieczeństwa i higieny pracy. Na statku Tsuru w zagadkowych okolicznościach zginął (a może został zamordowany?) młody, świetnie wykształcony, niezwykle wartościowy człowiek. I ktoś za tę śmierć odpowiada. Niestety, nasza morska państwowość ma w tym względzie fatalne tradycje. Jak długo istnieje gospodarka morska, tak długo wypadki w pracy na statkach są niewyjaśniane i nikt nie ponosi za nie odpowiedzialności. Niewygodną prawdę wrzuca się jak kamień w wodę, po którym zostają tylko wodne koła, a potem nic - morska toń... W książce Prawda i prawo złą tradycję przemilczania i pełnego arogancji traktowania spraw ludzi, którzy zginęli na morzu, a także ich nieszczęśliwych rodzin, przerywa matka zabitego chłopca. Dzięki jej determinacji i wielkiej sile sprawa Karola nie została umorzona, toczy się już szósty rok postępowanie w sądach. Temida wyrokuje dziwnie i na ślepo, i jakby ogłuchła, że zginął przecież młody człowiek. A matka dokładnie rozpoznała, angażując w to wszystkie swoje siły i czas, jaki był przebieg tragedii na statku i kto za nią ponosi odpowiedzialność.` źródło: Marzenna Bławat, Pielgrzym, 1 i 8 VI 2008, nr 11(483) `(...) Jej główny nurt ma źródło w Dniu Matki, 26 maja 2002 r. Wtedy właśnie późnym wieczorem złożył jej i mężowi wizytę kapitan R.D., dyrektor agencji morskiej, która zatrudniała Karola, z jak to określił przykrą wiadomością, że syn zginął w rękawie... i ulotnił się, zostawiając tych dwoje ich bólowi. Nie wie, mówi matka, jak przeżyli tę noc. Dlaczego rano nie znaleziono w mieszkaniu dwojga martwych ciał. Bo taka wiadomość, w połączeniu ze sposobem jej przekazania, mogła zabić. A że nie zabiła - widocznie Bóg tak chciał, dojdzie w końcu i do takiej konkluzji. Albowiem matka, dotknięta takim nieszczęściem - powie z pewną przesadą matka Karola - ma siłę poruszyć niebo i ziemię, a gdzie indziej już bardziej materialnie: ma siłę przebicia czołgu. I to określenie bardziej do niej przylega. Może nie parłaby jak czołg do prawdy o śmierci swego syna, gdyby nie dziwne okoliczności towarzyszące transportowi jego zwłok z Trynidadu. Metalowa trumna, opieczętowana konsularnie, na początku ważyła 123, 5 kg (syn mierzył 2.06 m, musiał więc odpowiednio ważyć). Na lotnisku w Londynie została zatrzymała, bo ważyła tam już 279 kg. Po krótkim czasie jednak ją zwolniono i przyleciała do Warszawy. Tu ważyła jeszcze 8 kg więcej. Stamtąd została przywieziona samochodem firmy pogrzebowej Mirosława S. z Rumi. Dwa dni potem Karol został pochowany na Cmentarzu Witomińskim w Gdyni. Rodzinie wyperswadowano otwieranie trumny, żegnanie z ciałem Zmarłego. Była wtedy bardzo podatna na różne perswazje. Ekshumacja Po prawie roku - pomijam trudności i okoliczności - matka doprowadza do ekshumacji zwłok syna. Właśnie wtedy widzi go po raz ostatni, po jedenastu miesiącach pod ziemią. Nie może być przy sekcji zwłok. Serce najtwardszej matki nie wytrzymałoby pewnych operacji. Po paru godzinach wyszedł prokurator z młodą asystentką (...) popatrzył na mnie i na męża, powiedział tylko: - Wszystko mu ukradli, nawet buty.... Sekcja zwłok wykazała, że młody marynarz został po śmierci ogołocony z wnętrzności (gdzie i kiedy nie wiadomo). Niektóre narządy (serce, nerki) na pewno posłużyły do przeszczepów. Być może serce Karola bije w cudzych piersiach - pociesza się matka. Chciałaby jednak wiedzieć, że tak jest. Brak wnętrzności uniemożliwił jednoznaczne orzeczenie, co było przyczyną śmierci Karola. Przy sposobności wyszło na jaw (czyli zostało wyrwane na jaśnią), że został on pochowany nie w oryginalnej metalowej trumnie, osznurowanej, z konsularnymi pieczęciami, lecz w zwykłej trumnie drewnianej, której wieko omal się nie załamało, gdy wskoczył na nie robotnik cmentarny ze sznurami, aby ją przygotować do wydobycia z grobu. Polski wymiar sprawiedliwości nie uznał za swój obowiązek wyjaśnienie tych wszystkich, bardzo dziwnych okoliczności. Słoniowata machina trochę się poruszyła, gdy ją matczyny czołg wstrząsnął. Do dziś tak naprawdę nic nie wiadomo, poza datą śmierci Karola. Nikt za tę śmierć nie poniósł odpowiedzialności. I najprawdopodobniej nie poniesie. A matce odradzano, tak po ludzku, po przyjacielsku, szczerze, uparte parcie do prawdy. Dziś Ona dziś, po sześciu latach doświadczeń z wymiarem sprawiedliwości w Polsce powiada, że została ostatecznie odarta ze złudzeń. Bo miała złudzenia: sądziła, że organa prawa służą wyjaśnianiu zawiłych spraw, np. tam, gdzie ginie młody człowiek świetnie wykształcony, obywatel RP. Nie myślała, mówi, że one zamiast walczyć w mojej sprawie zaczną walczyć ze mną. Czyli horror, niesłychane znieprawienie prawa. Cynik powiedziałby: a bo to jedno? Po wydaniu tej książki powinna rozszaleć się burza. Polski wymiar sprawiedliwości, tak frontalnie zaatakowany, tak boleśnie ugodzony, powinien wściec się i tę książkę dosłownie zmiażdżyć. Ale być może nawet jej łaskawie nie zauważy. Ma pilniejsze sprawy, w rodzaju tragedii rodziny Olewników, medialnie już tak rozdętej, że coś koniecznie trzeba z nią zrobić. Dla zachowania twarzy. Nie mam już za wiele miejsca na dokładne opisanie drugiego nurtu opowieści Marzeny Burczyckiej-Woźniak. Składają się nań rozpoczynające każdy rozdział krótkie medytacje o możliwości i potrzebie uczestniczenia w cierpieniu bliźniego. Ja wiem, że to nie brzmi zachęcająco. Ale też wiem, że życia nie sposób przeżyć bez choćby otarcia się o cierpienie. Wspaniałe, mądre, głębokie myśli o tym, jak moglibyśmy ulżyć cierpiącym nie biorąc na siebie ich ciężaru (bo to niemożliwe) stanowią doskonałą przeciwwagę temu, co składa się na opowieść zrozpaczonej matki Karola. Szala szlachetności i szala podłości. Szala prawości i szala zbrodniczości. Szala delikatności i szala barbarzyństwa. Która przeważy, Temido?` Źródło: Dziennik Bałtycki, Tadeusz Skutnik

EAN 9788392690108
Dział KSIĄŻKA
ISBN 978-83-926901-0-8
Autor M. Burczyńska-Woźniak
Rok wydania 2008
Ilość stron 128
Okładka miękka
Liczba nośników [1xKSIĄŻKA]
Wymiary 125x195
Wysokość (razem z opakowaniem) 6
Szerokość (razem z opakowaniem) 130
Długość (razem z opakowaniem) 190