KSIĄŻKA
Ariadna Wyrocznia - Leon Zawadzki [KSIĄŻKA]

Artykuł niedostępny

Powiadom gdy będzie dostępny

Kategoria Pozostałe
Autor Leon Zawadzki
Ilość stron 384
Okładka miękka
Opis
I znów Czytelniku masz okazję spotkać się ze znakomitym piórem nestora polskiej astrologii i bacznego obserwatora życia społecznego Polski przełomu wieków. Ci co znają wcześniejsze książki Autora z prawdziwym zadowoleniem przeczytają tę pozycję, która na pewno dostarczy im niekłamanej satysfakcji oraz intelektualnej inspiracji.
Astrolodzy dostaną kolejne narzędzia pomocne w pracy, zaś osoby nastawione sceptycznie będą mogły się przekonać, że astrologia opiera się na rzetelnych badaniach potwierdzonych baczną obserwacją życia jednostki i społeczeństwa.
Książka adresowana jest do wszystkich, którzy lubią precyzyjne i konkretne prezentowanie faktów, dokładne przemyślenia poparte przykładami z życia oraz zdrowy osąd prezentowanych zagadnień. Zaletą tej pozycji jest piękny język, jakim została napisana oraz spora dawka humoru i dowcipu.


Spis treści:
Wyrocznia......... 7
Pracownicy nieba..... 34
Biruni..... 82
Astrologiem być........ 112
Astralistyka..... 124
Henoch..... 135
O szaleństwie astrologa..... 139
Gwiazdy nad Oświęcimiem..... 147
Wojny gwiezdne astrologów..... 176
Uzdolnienia i talent..... 203
Rodzina..... 217
Przyjaciele, wrogowie, procesy..... 259
Jak cię widzą........ 275
Triumwirat..... 291
Tylko dla dorosłych..... 333
Angelus electronicus..... 343
Zawód astrolog..... 351


Fragment:
Wyrocznia ...żyjemy tu, jak bańka na wodzie
Władysław Mikołajek, góral beskidzki, zwany Juhasem

Bóg jeden wie, co się wydarzy
... bo cóż my wiemy i kim jesteśmy, gdy pojawiamy się na tym świecie? Jest to zapewne jedyna sytuacja, gdy uczciwie moglibyśmy powiedzieć, że wyznajemy wolność, równość, braterstwo, przepełnia nas poczucie błogiej sprawiedliwości, wierzymy w dobre intencje całej ludzkości, mamy jak najlepsze zamiary i zaiste jesteśmy demokratami. Ale co z tego, skoro mówić jeszcze nie umiemy, a nasze poglądy w tym momencie nikogo nie interesują. Tym niemniej, owe wzorcowe zapatrywania tkwią w nas tak głęboko, że odbijają się czkawką przez resztę życia. I tak aż do chwili, gdy znowu uwalnia nas bezdech, zrównuje cisza i odnajdujemy swoje zasłużone miejsce w milczącej większości umarłych. Amen.
Po udanych narodzinach najchętniej uścisnęlibyśmy dłoń położnej i powiedzieli: dziękuję, zupełnie nieźle nam poszło lub coś w tym rodzaju, a potem zapytali: no i co tu u was słychać? Ale ktoś tak sprytnie to urządził, że nie możemy o nic zapytać. I słusznie, gdyż wielu z nas, po wysłuchaniu odpowiedzi, próbowałoby udusić się własną pępowiną, zwiększając śmiertelność niemowląt i tym samym psując statystyki naszego rządu. W owej chwili bowiem nie wiemy, gdzie jesteśmy, nie wiemy co nas czeka i, co tu kryć, nie mamy żadnej szansy, aby rozejrzeć się za jakąś wyrocznią, no, bodajby za jakimś sensownym astrologiem. A tylu ich było tam, skąd przybyliśmy...
Owszem, są tacy mądrale, którzy twierdzą, że nowo narodzone niemowlę wszystko wie, podświadomie zna swoje przeznaczenie, z tego też powodu zapewne tak się wydziera i przez pewien czas nie chce nawet otworzyć oczu. Zapis przeznaczenia tkwi w kodzie genetycznym, ale na razie udajemy bezradność i ślinimy się czując zapach mlecznej bańki z rozkoszną brodawką do ssania, co niektórym wchodzi w nawyk na całe ziemskie życie. O naszych wzniosłych wyobrażeniach ani też o przyziemnych zamiarach życiowych nie chcemy się wypowiedzieć, co jest o tyle zrozumiałe, że nie potrafimy artykułować swoich myśli, o ile je w ogóle mamy. A gdy dorośniemy, nie pamiętamy tych pierwszych miesięcy i lat, gdy robiliśmy pod siebie, łkaliśmy z chłodu i głodu, pełzaliśmy, raczkowaliśmy, aby w końcu przyjąć postawę wyprostną i potuptać w pogoni za szczęściem. Warto sobie od czasu do czasu uprzytomnić, że na progu życia jesteśmy tak samo niewymowni, jak będziemy wówczas, gdy nasze zapędy, aby temu światu włożyć trochę rozumu do głowy, uspokoi łaskawa śmierć.
A więc, po narodzeniu, mimo naszych najlepszych zapatrywań i witających nas tutaj teologów duchowej wolności, nie mamy żadnego wyboru. Czujemy, że musimy oddychać, coś w nas stukocze, coś pulsuje, a tu w dodatku albo za zimno, albo za ciepło, a to mokro, a to sucho, no i jeść nam się chce, a jak nas nakarmią, to trzeba wydalać. Tyle tego wszystkiego musimy, że nie mamy głowy, aby spokojnie wysłuchać pewnego dziwnie ubranego pana, który wylewa na nas coś mokrego, a przy tym, bez naszej zgody, (widocznie też jakiś przymus) stwierdza, że wita nas oraz przyjmuje do wspólnoty podobnych nam istot. W tej wspólnocie z czasem dowiemy się, że i owszem, jesteśmy wolni, co nie powinno nam przeszkodzić w poszukiwaniu jakiejś jeszcze większej wolności, którą odnajdziemy po śmierci, czyli po powrocie tam, skąd przybyliśmy. Niektórych z nas ogarnia przy tym zdumienie i powala pytanie: skoro tak, to po jaką cholerę porzucaliśmy wieczność, aby uczestniczyć w ziemskim jarmarku przeróżnych interpretacji naszej tu obecności? Ludzie wytłumaczą nam i ten zawiły problem egzystencjalny, ponieważ wszystko potrafią objaśnić, uregulować i uporządkować a potem nadal są nieszczęśliwi. Wygląda na to, że Ziemianie zajmują się wyłącznie zadawaniem pytań i znajdowaniem niezadowalających odpowiedzi. I nim zdążymy się zorientować, już tkwimy po uszy w ziemskim grajdołku, a nasze komórki nerwowe emitują więcej pytań niż jest sensownych odpowiedzi w kosmosie.
Ileż to wypowiedziano i napisano słusznych uwag o szoku porodowym, o warunkach szpitalnych i brutalnych metodach technik położniczych, o prawach dziecka do spokojnego przyjścia na ten świat i o pragnieniu rodziców, aby rodzić po ludzku. Owszem, to bardzo ważne i sam bym chciał, aby nie stosowano wobec mnie chwytu za nogę i unoszenia głową w dół, ani tortury w postaci odsysania wydzielin z górnych dróg oddechowych dziecka. A jeszcze bardziej bym chciał, aby podczas moich narodzin nie panoszył się Adolf Hitler i rok po tym, jak mi odessali te wydzieliny, nie było wojny światowej i aby 14 czerwca 1940 r. nie skierowano do obozu w moim rodzinnym mieście pierwszego transportu 728 polskich więźniów politycznych z Tarnowa, tym samym inaugurując powstanie Auschwitz I - Stammlager, czyli macierzystego (Boże, ale dobrali słowo!) obozu koncentracyjnego Oświęcim.
Ale Bóg miał widocznie co do mnie jakieś zamiary i przy okazji wobec milionów innych ludzi, z których wielu było już sporymi dzieciakami, poubieranymi w mundury feldgrau, w skórzane płaszcze gestapowców, czarne mundury esesmanów albo przystrojonych w czapki z czerwoną gwiazdą, ogolonych, łysych, brodatych, pejsatych, żonatych, kawalerów, ojców rodzin, istot ludzkich uczciwych, istot nie bardzo uczciwych oraz świętych, morderców, oprawców, poetów, fizyków, woźniców, kolejarzy, kierowców ciemnozielonych jeepów z wymalowanym białym pentagramem. Wiele tego się uzbierało, wszystkich nie wymienię, bo to nie jest indeks zawodów i postaw życiowych. Widocznie prawdę głosi stare porzekadło: Nie ważne czym się dziecko bawi, byle by nie płakało.
Istotnie, każdy z nas miał ten sam, wielce demokratyczny moment, gdy wychynął się na ten świat boży i zaczął się wydzierać, aczkolwiek niektórzy milczeli zawzięcie, budząc popłoch akuszerek i lękliwe pytanie położnicy, czy aby z tego coś wyrośnie. I w końcu, jeśli się udało sprowadzić dzieciątko pomyślnie na świat, można było usłyszeć mój Boże!, albo chwała Bogu! lub coś w tym rodzaju.
EAN 9788388351556
Dział KSIĄŻKA
ISBN 83-88351-55-9
Autor Leon Zawadzki
Rok wydania 2000
Ilość stron 384
Okładka miękka
Liczba nośników [1xKSIĄŻKA]
Długość (razem z opakowaniem) 210
Wysokość (razem z opakowaniem) 20
Szerokość (razem z opakowaniem) 150